Italia, Venezia

Venezia :)

18 lipca 2009; 1 290 przebytych kilometrów




venezia'



Jedziemy do Venecji! Nie mogę się doczekać, kiedy znów zobaczę to piękne miasto! Mijamy Mestre i jedziemy dalej. Może mądrzej byłoby zostawić auto gdzieś tu i podjechać autobusem, bo okazuje się, że w samej Venecji problem z parkingami jest okropny. Niby są jakieś wielkie piętrowe molochy, ale miejsc na nich brak, kolejka aut wciąż się powiększa i nic się nie posuwa. Nie wiadomo za bardzo co robić, jedziemy jeszcze kawałek dalej i dobijamy do malutkiego prywatnego parkingu, do którego kolejka jest najmniejsza. Może i droższy, ale za to nie czekaliśmy prawie wcale. No i trzeba zostawić kluczyki, bo parking jest tak zastawiony, że na pewno auto nie raz będzie przestawiane, żeby inni mogli wyjechać. Aż dziw, jak to w ogóle działa!

Najpierw cofamy się nieco do portu, bo 'parkuje' tu jakiś wielki statek, wielki jak MV The World. Blisko nie można podejść, bo dzieli nas kanał, ale i tak robi wrażenie.

I nareszcie właściwa Venezia! Kiedyś już tu byłam, ale podoba mi się tak samo jak wtedy! Wąskie uliczki, kanały, mostki nad nimi, w oknach kwiatki i kolorowe wiatraczki. I te charakterystyczne okna! Ach, Venezia to jedyne takie miasto na świecie! Wszędzie spotkać można tak samo ubranych gondolierów i ich piękne gondole. Szkoda tylko, że znów nie ma czasu zabłądzić, poszwędać się po uliczkach tak po prostu.
Przed nami Canal Grande. Wszędzie łodzie, gondole, wodne tramwaje. Aż dziw, że to wszystko na siebie nie wpada! Na Ponte di Rialto kłębi się międzynarodowy tłum. Za dużo tu tych ludzi, ale i tak jest pięknie!

Chcemy przepłynąć się vaporetto. Cenniki wiszą wszędzie, najtańsze bilety nawet nie takie drogie. Wchodzimy na przystanek, gdzie nie ma tłumu. Od kasjera dowiadujemy się, że nie ma tanich biletów, że musimy do Piazza San Marco. Nie wiem dokładnie o co chodziło, bo robiłam foki, Wojtek negocjował. I wynegocjował bilet jednoprzystankowy, ale chyba taki tylko dla mieszkańców? Nieważne, w każdym razie vaporetto się przepłynęliśmy ;)

Przysiadamy na jakimś spokojnym placyku. Mam upragnioną chwilę spokoju, choć w międzyczasie przez placyk przewala się w te i we wte grupa turystów usiłująca jak najszybciej dostać się na dworzec. Skąd ja to znam, hi hi, jak się tu chodzi spokojnie, to można trafić wszędzie, ale jak się człowiek spieszy, to drogowskazu nie ma ani rusz ;)
Kierujemy się przez większe i mniejsze place i placyki, wąskie i węższe uliczki (czasem aż ciężko przejść) do Piazza San Marco. Z przystanku tramwajowego robimy kilka ładnych fotek. Muzyka gra, coś tu się najwyraźniej dzieje, w końcu to sobota. Wolałabym jednak, żeby było spokojniej...

Późno powoli się robi, a ja cieszę się bardzo, że Campanilla jeszcze otwarta. Na górę wjeżdża się windą (bilety 4 euro). A z góry rozciąga się widok na całe miasto, zatokę i pobliskie wysepki. Widok ten niezmiennie zachwyca, cudownie!
Powoli czas się zbierać, poza tym tłum zaczyna mnie już męczyć. Jeszcze kukamy przez kraty do Pałacu Dodżów, próbuję sfotografować zegar astronomiczny. I znów kluczymy wśród uliczek, zahaczamy o jakiś większy plac, z którego jeszcze raz widać Canal Grande. Szukam Ca d'Oro, ale jakoś go nie widać. Jeszcze lody, muszę się ich najeść do woli ;) Spieszymy się trochę, bo powiedzieliśmy, że tylko na trzy godziny, ale auto jest, całe i zdrowe ;)

Piękna Venezia żegna nas pięknym zachodem słonka. Przy drodze włoskie pociągi. Ech, żal stąd wyjeżdżać!